Mam wrażenie, że jesteśmy bombardowani propagandą rozwoju naszych dzieci. Zgodnie z nią, dobrze by było gdyby taki sześciolatek chodził na angielski (a może lepiej chiński), zajęcia plastyczne, matematyczne, taniec, ściankę wspinaczkową, a w wolnych chwilach trenował do triatlonu. Z drugiej strony są zwolennicy uważnego życia, którzy twierdzą, że dzieci potrzebują swobody i zwyczajnej nudy by móc się rozwijać i zwyczajnie pobyć dziećmi.

Chcę zaprezentować inne podejście. Jako najstarszy brat z trójki męskiego rodzeństwa zawsze się zastanawiałem jak zachęcić dwóch znacznie młodszych do prac domowych. Weźmy takie ścielenie łóżek. Bez jawnego przekupstwa namówienie mojego średniego brata do jakiegokolwiek działania było niemożliwością. Musiałem stosować zasadę – bez ścielenia, nie ma dostępu do komputera. Jeśli chodzi o odkurzanie to tu ujawniał się szczególnie energooszczędny charakter brata. Brał odkurzacz, wykonywał dosłownie trzy ruchy, by podsumować, że on skończył na tyle, ile jego zdaniem potrzeba, a jeżeli mi się nie podoba, to mogę sam odkurzyć. Inną, równie częstą metodą była taka, że po prostu włączał odkurzacz i siedział przy włączonym czytając np. komiks…

Będąc przy okazji synem niemal wojskowego ojca zacząłem stosować metodę łączącą musztrę wojskową z odgrywaniem ról. Wzywałem braci do apelu, tytułowałem stopniami wojskowymi, rozdzielałem zadania, malowałem perspektywę awansu w naszym domowym wojsku. Z tego co pamiętam, ta metoda zadziałała jeden raz. Już za drugim podejściem bracia zorientowali się, że kończy się to zwykłym sprzątaniem i po prostu przestali brać udział w „zabawie”.

Pytanie brzmiało i brzmi: Jak zachęcić do wykonywania zwykłych obowiązków poprzez zabawę? Albo: Jak zagospodarować energię dzieciaków by szła w pożądanym dla nas kierunku?

Tu z ratunkiem przyszedł mi Alosza Awdiejew, który swego czasu publikował znakomite felietony w miesięczniku Charaktery. Przy okazji gazetę bardzo polecam, ciekawie popularyzuje psychologię, ale to właśnie felietony cenię w niej najbardziej. Co pisał Awdiejew? Ano, opisywał metodę, którą nazwał Mauzoleum Lenina. Chodzi w niej o to, że gdy jest zmęczony i chce odpocząć na łonie rodziny, prosi swoje rozbrykane dzieci by stanęły wokół jego kanapy i przez jak najdłuższy czas wpatrywały się w niego. On w tym czasie zasypia. Zasada nadrzędna to oczywiście absolutna cisza i brak ruchu.

O tej metodzie przypomniałem sobie na jednej z imprez rodzinnych. Nie było to duża impreza – raptem dwójka dzieci wydzierała się od czasu do czasu, ale do tego wydzierała się trójka dorosłych, którzy w ten sposób próbowali ich uciszyć. Wziąłem dzieciaki w wieku cztery i siedem na bok:

– Słuchajcie, mam taką zabawę, bardzo trudną, nazywa się Mauzoleum Lenina. Chodzi w niej o to, że ja będę udawał, że śpię, a wy macie przy mnie stać i jak najdłużej być cicho. W ciszy będziemy odliczać i zobaczymy, ile czasu wytrzymacie tę próbę. Podoba się?

– Super! – krzyknęły dzieciaki.

Położyłem się na sofie, dzieciaki stanęły obok. Cisza zaległa nieziemska i za pierwszym podejściem wytrzymali około dwóch minut.

– Wujek, ale super zabawa!!! – ekscytował się mały Mateusz.

Zrobiliśmy drugie podejście i trzecie i czwarte, aż mi się znudziło i powiedziałem, że na dzisiaj dosyć.

Dzieciaki uspokojone, poszły do innego pokoju. Po godzinie, przyszedł do mnie Mateusz.

– Wujek, a zagrasz z nami w grę? Błagamy!

– W jaką grę?

– W to, co poprzednio, w to MUZEUM LENIA!